niedziela, 26 października 2008

26 października


to była samotna niedziela...

i nie pojechałam na "mój" Służew, tak jak co tydzień o 20.00 ... ale dzięki temu wiem już teraz jak bardzo ważne jest dla mnie to miejsce, że to moje ukochane miejsce na ziemi(!). Dziwnie to brzmi jak o tym pomyślę. Ale tak jest, nie mam innego, za wyjątkiem pokoju na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Przy czym ono jest wynajmowane, moje tylko na chwilę. A to miejsce na Służewie będzie zawsze. I nawet jak tam wrócę kiedyś w wieku osiemdziesięciu pięciu lat ono tam będzie i będzie wciąż "moje".
Byłam dzisiaj na mszy u Dominikanów na ul. Freta, tak gościnnie, trochę chyba przypadkowo, a możliwe, że tak właśnie miało się dzisiaj stać...i teraz już wiem, że cały tydzień czekam na to, aby wsiąść wieczorem w pociąg metra i pojechać właśnie na Służew, na Dominikańską 2.
Zimny ten dzisiejszy wieczór, zimny jak w najprawdziwszej zimie. Jest zimny wiatr, na termometrze za oknem wcale nie widać niebieskiej kreski, ludzie chodzą po ulicach w ciepłych kurtkach i rękawiczkach, skuleni w swoich kołnierzach i pod czapkami, stukają obcasy kozaków. Brakuje tylko śniegu. Ciepła złota jesień zrobiła się bura i chłodna.
Przemierzając w tą wieczorną zimnicę stacje metra w drodze powrotnej do domu znalazłam na posadzce mały drewniany różaniec, taki prosty z dziesięcioma koralikami i skromnym krzyżykiem, w dodatku w moim ulubionym kolorze: bordowo-brązowym.
Leżał samotny na zimnej seledynowej podłodze. Nie mogłam go nie podnieść, nie schować do kieszeni płaszcza. Jest tak mały i zgrabny że miło trzyma się go w palcach schowanych przed zimnem. Trudno w tedy nie myśleć o tym, o czym na co dzień myślimy wciąż za mało... "i stale za późno".

3 komentarze:

Małgosia pisze...

na szczęście Bóg jest wszędzie, nie? :-))

karolina pisze...

nooo :D

Małgosia pisze...

:-) I TO JEST NAJFAJNIEJSZE, NAJWAŻNIEJSZE MIEĆ GO W SOBIE I WSZĘDZIE ZE SOBĄ NOSIĆ...

BUZIAK