piątek, 17 października 2008

w zoo














W sobotę wybraliśmy się wspólnie z przyjaciółmi z duszpasterstwa na czele z Ojcem Januszem do ZOO (O. Janusz jest jak nasz tata).
Ta wyprawa do zoo była inna niż wszystkie inne. Słyszałam jak ryczy bardzo zła lwica, stojąc półtora metra od niej, widziałam stare, zapomniane zakamarki podziemnych pomieszczeń gdzie w przeszłości tresowano dzikie zwierzęta, widziałam bawiące się w jesiennych liściach słonie, misia koalę wysoko na drzewie, niedźwiedzia drapiącego się po brzuchu, karmiącą swoje dziecko samicę pawiana i troskliwie ją przytulającego "męża", widziałam beztrosko bawiące się szczenię psa z kocięciem tygrysa, widziałam radość i zachwyt w oczach moich towarzyszy, podświetlane kolorowymi światłami płynącymi z morskich akwariów. Wszystko to widziałm na własne oczy, które nie mogły się nacieszyć i nadziwić.
W takich miejscach jak zoo błądzą człowiekowi po głowie różne myśli i uczucia. Począwszy od zachwytu, szacunku, poprzez trwogę i chwilowe wyobrażenie chwili, co by było gdybym był tam w tej klatce, aż po nieodpartą potrzebę zjedzenia waty cukrowej i zakupu kolorowego balona w kształcie konika.

Brak komentarzy: